Na kilka dni zniknęliśmy. Co w Albani - jak się okazało - nie było takie trudne. Przekraczając granicę, sami nie wierzyliśmy w to co się dzieje. Sen się spełnił, udało się nam. Planowanie nie poszło na marne, godziny stresów i gorączki mózgów na coś się przydały i w końcu - SMERFETKA DAŁA RADE. Dzielnie się wspinała po górach, zjeżdżała po stromych zboczach, przebijała przez bagna, krzaki, albańśkie drogi z albańśkimi kierowcami (ale to już temat na oddzielną opowieść).
Granicę przekroczyliśmy późno, na szukanie noclegu nie mieliśmy czasu i siły, całe dnie w busie nie są przyjemne. Pierwszym strzałem było miasto Durres, które w danych nam obietnicach było wyjątkowe. I było, ale nie tak jak się spodziewaliśmy. Wszystko było (i jest) dla nas nowe, dziwne i dzikie. Centrum miasta które wygląda jak wielkie obozowsiko, gdzie zamiast namiotów użyto jakiś tam płyt. Nieregularna zabudowa. Niepasujące do siebie budynki, zdobienia, elementy, wszystko. Beczki z wodą na każdym dachu. Kable porozciągane przez wszystkie możliwe punkty - zwisają nisko nad drogą, są nieosłonięte, poplątane na drewnianych słupach, często kilka kabli prowadzi od rozdzielni prosto do okien mieszkań. Sygnalizacja świetlna to tylko wskazówka, przejście dla pieszych nieformalnie istanieje przez środek skrzyżowania. Wiktoria pilnowała samochodu, gdy reszta poszła na zakupy - z gazem pieprzowym w kieszeni, zamknięta na cztery spusty, z drążkiem od lewarka niczym berło. Co nas zauroczyło w Durres? Starsi panowie, których zwyczajem jest to, że spotykają się na środku chodnika i tam gdzie stoją rozkłądają sobie krzesełka i blaty ze skrzynek po to, aby pociskać w warcaby, domino, kości lub inne gry, których nazw nie znamy. Ludzie są bardzo mili - każdy, do kogo zwróciliśmy się o pomoc miał szczerą chęć jej niesienia i (pomimo bariery językowej) robił co w jego mocy.
Stwierdziliśmy, że Durres to nie miejsce naszych marzeń, ruszyliśmy więc w drogę, ahoj przygodo, szukamy noclegu. Szukaliśmy długo, robiło się ciemno, próbowaliśmy. Piaszczysta plaża na odsłoniętym terenie odpadła - własność prywatna, bez sensu. Podjechaliśmy pod jakiś sklep i po raz kolejny tambylcy okazali się pomocni - odwieźli nas na kemping nad Bałtykiem. Spaliśmy na plaży, piaszczystej, z mętnym morzem - Bałtyckie jak ta lala. Leżaczki, palmy i wyspa do której prowadził pomost zradzała prawie tropiki. Najedzeni, ululani szumem morza zasnęliśmy szybko i na długo.
Jesteśmy spostrzegawczy, inteligentni i mądrzy, więc miejsca na dłuższy pobyt szukaliśmy od południa. GPS, który był pijany, zachował resztki przytomności i zaprowadził nas na miejsce idealne, jak z obrazka. Nad dziką, kamienistą plażą, na szczycie urwiska stał nasz dom - bar zabity dechami, przeznaczony na sprzedaż. Zabudowany werandą, z resztkami siatki tworzącej cień, wyglądał jak przystań piratów. Przed małym budyneczkiem stał bar w prawie nienaruszonym stanie. Weranda była wyłożona kostką brukową, dla nas jakby marmurem. Za stoliki w barze robiły drewniane szpule po okablowaniu. Nasz Bar "U ciepłego Maćka", początkowo w swojej ofercie miał ciepłą wodę z ciepłą wodą. Oferta z czasem się wzbogaciła o takie pozycje jak "Figini Bikini", "Sangrija", "Brzoskwiniowy Algorytm".
Za naszym domem był wąwóz, prowadzący nad kamienistą plażę. Albańczycy nie mają w zwyczaju przejmować się zanadto bałaganem,
fragmenty plaży były jak małe wysypiska śmieci z tego, co przyniosło morze. A morze - fantazyjne i nieobliczalne - przynosiło wszysko od monitorów, przez szczoteczki do zębów, po zimowe buty. Samo morze miało idealną na kąpiele głębokość, a tam, gdzie nie było skał na dnie, szczęśliwie dla nas był czysty i schludny kawałek plaży. Fantastycznie.
Zostaliśmy tam trzy noce, czwartego dnia ruszając w drogę. Łezka się w oku kręciła rano, przy śniadaniu, kiedy zgodnie z ostatnią wolą wyjeżdżającego Jeremiego otworzyliśmy ostatnią puszkę paprykarza szczecińskiego. Będziemy tęsknić, dziwna i fascynująca Albanio, gdzie sklepy zamiast super- nazywają się ekstra-markety, gdzie klaksonu używa się częściej niż kierunkowskazu, gdzie nowy mercedes ustępuje na drodze stadku kóz.
W.