środa, 12 sierpnia 2015

WIEN!

Obudziliśmy się wczesnym rankiem i zwinęliśmy nasze dzikie obozowisko. Nikt nas nie niepokoił, ale spanie na nierównym, kamienistym podłożu dało się nam we znaki. Wentyl naprawiony poprzedniego wieczora przy pomocy srebrnej taśmy i plastikowych opasek nie wypuszczał już powietrza, ale konieczna była wizyta w wulkanizacji – ciśnienie w kole było zbyt niskie żeby można było na nim jechać. GPS nie znalazł w okolicy żadnego wulkanizatora, więc zasięgnęliśmy języka na stacji benzynowej. Pani kasjerka nie umiała mówić po angielsku, w związku z czym musieliśmy porozumiewać się na migi – Piotrek narysował w powietrzu palcami koło po czym przebił je wydając paszczą głośne syknięcie. Wulkanizacja była niemalże przez płot ze stacją benzynową – okazało się że po słowacku nazwa takiego przybytku brzmi „pneuserwis”.

Koło zostało naprawione i mogliśmy ruszyć dalej. Dopiero po jakimś czasie doczytaliśmy na rachunku, że odkręcenie i przykręcenie koła kosztowało po dwa euro. Piotrek  wyliczył, że gdyby cały dzień odkręcał i przykręcał koła w busie to rachunek za tą usługę wyniósłby więcej niż kosztował cały wyjazd na Bałkany.


Po południu dojechaliśmy do Wiednia. Części ekipy bardzo się podobało, na niektórych z kolei nie wywarł aż takiego wrażenia. Z całą pewnością można jednak powiedzieć że jest to miasto bardzo uporządkowane pod względem architektonicznym – na starym mieście wszystkie budynki są w jednym stylu, wszystko jest białe, minimalistyczne i sprawia sterylne wrażenie.  Wszędzie mieszają się różne światy – ludzie z rożnych bajek, których łączy to, że w 40 stopniowym upale mają ochotę na zwiedzanie. Przez cały dzień szukaliśmy fontanny bez ogrodzenia tak, żeby można było się wykąpać i znaleźliśmy, w końcu. W centrum stoi pomnik żołnierzy radzieckich a przed nim jest wieeeelka fontanna, która nas uratowała. Biegaliśmy wokół niej jak wariaci, goniąc mgłę zimnej wody.


Po Wiedniu bardzo trudno jeździ się samochodem – bardzo dużo ruszania pod górkę, bezsensownie zaprojektowane wąskie pasy, konieczność ciągłego używania kierunkowskazu i ręcznego. Nie było prosto przebijać się przez to miasto w dwudziestoletnim wyładowanym vanie.
Być może to spiekota dnia połączona ze zmęczeniem i stresem spowodowały że wieczorem się pokłóciliśmy. Nie jakoś poważnie, ale wspólnie uznaliśmy że wystarczy nam jazdy samochodem na ten dzień. Słyszeliśmy historie o austriackich policjantach wlepiających niebotyczne mandaty wszytkim próbującym spać na dziko i trochę nas to przerażało. Udało się jednak znaleźć nocleg – właściciel/administrator wpuścił nas na boisko miejscowego klubu piłkarskiego. Nasi dzielni panowie dogadali się po niemiecku, a kobiety pękały z dumy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz